Jest 10 listopada 2021 roku. Dane zawarte w tym wpisie są zweryfikowane i potwierdzone przez redakcje kilku niemieckich, ukraińskich i czeskich mediów.
Gdy prof. Janusz Dietrich definiował teorie optymalizmu, jednoznacznie przekonywał, a swoich studentów wręcz przymuszał do tego, aby zjawiska badane weryfikować metodami równoległymi, które określał z niemiecka: paralelnymi.
Całego tego granicznego konfliktu, jaki się obecnie odbywa na wschodniej ścianie UE, nie należy oceniać z punktu widzenia obrońców, za których trzymamy kciuki. Należy spojrzeć na niego okiem drugiej strony – ludzi, którzy próbują wejść do Polski lub na Litwę.
Ich cele są bardzo prosto zdefiniowane. Idą, by połączyć się z rodzinami, które już wcześniej emigrowały do Europy Zachodniej. Ta grupa wie, że otrzyma na miejscu pełne wsparcie socjalne i rodzinne. Drugą grupą są osoby, które po prostu szukają lepszego życia i nie mają nic do stracenia.
W tym miejscu łatwo zauważyć, analizując ich pochodzenie, skąd przybywają. Są to głównie Irakijczycy, Kurdowie i przedstawiciele innych bliskowschodnich nacji. Co ciekawe, wśród migrantów jest bardzo mało Afgańczyków. Ci bowiem zajęli się w euforii odbudową swojego wyzwolonego kraju. Pisaliśmy o tym wcześniej.
Należy logicznie założyć, że żaden z tych migrantów nie chce zostać w Polsce. Przecież nie dostałby tu ani złotówki „socjalu”, praktycznie żadna publiczna instytucja nie martwiłaby się ich losem. System nie jest dostosowany do takich sytuacji. Mogliby liczyć tylko i wyłącznie na solidarność i wsparcie obywateli. Vide – losy Afgańczyków wywiezionych z Kabulu tuż przed przejęciem Afganistanu przez Talibów. Według mnie, część z tych ludzi już żałuje swoich wcześniejszych decyzji a reszta kombinuje jak uciec na Zachód, byleby tylko dalej od Polski.
Proszę sobie wyobrazić grupę ok. 10 tys. migrantów, którzy chcą przekroczyć naszą wschodnią granicę, na długości 150 km. Aby upilnować ten odcinek graniczny na całej długości, trzeba umieścić na każdym kilometrze kilkudziesięciu strażników w pierwszej linii, następnie powtórzyć to samo w drugiej linii ochrony. I ewentualnie trzecią linię w postaci odwodów.
Czyli, żeby „uszczelnić” granicę tak by nikt się nie przedostał, trzeba ok. 25 tys. żołnierzy i pograniczników (służb) na jednej zmianie. Razy cztery, bo przecież zmiana nie może trwać dobę. To daje nam 100 000 ludzi w linii. Plus oczywiście całe zaplecze logistyczne.
A teraz spojrzenie z drugiej strony – czekających migrantów, tak by skutecznie „przechytrzyć” system. I taktyka, która zadziała. Wystarczy rozlokować się w grupkach po 3-5 osób, co 500 metrów. Dodatkowo koncentrując się w 3-4 miejscach, w większych grupach. O wyznaczonym czasie, wszyscy jednocześnie podejmą próbę przejścia do Polski. W sposób skoordynowany, jednocześnie, wszyscy. Ilu się uda? Ja obstawiam, że zdecydowanej większości.
Kolejna kwestia do wyjaśnienia: dlaczego to jest Polska?
W szkołach na bliskim wschodzie geografia jest jednym z podstawowych przedmiotów. W Polsce ważniejsza jest religia. Dlatego wszyscy myślą, że za kryzys odpowiada Łukaszenko, a nie położenie geograficzne Polski. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć, że jedyna granica lądowa Unii Europejskiej z krajem, który nie stosuje poważnych restrykcji wizowych to: granica polsko – białoruska i polsko-ukraińska.
Jeżeli przeanalizujemy media np. niemieckie, szwedzkie, norweskie, które przygotowały i wyemitowały reportaże na temat migrantów ze Wschodu, którzy przeszli skutecznie przez Polskę i obecnie są na terenie tych państw, to wiedza i wnioski jakie płyną z tych relacji są następujące: zdecydowana większość migrantów nie zaczyna swojego exodusu w Mińsku, tylko na Ukrainie.
A zatem rodzi się pytanie: skoro na Ukrainie, to dlaczego migranci nie próbują się przedzierać przez granicę polsko – ukraińską?
Odpowiedź jest tyleż prosta co oczywista: strona ukraińska nie chce zepsuć swoich relacji z Unią Europejską z dwóch powodów: dzisiaj nie mają obowiązku wizowego z UE, bardzo duży odsetek obywateli pracuje w UE. Dlatego migranci przenikają granicę ukraińsko – białoruską, a później kierują się do Polski.
Taki jest punkt widzenia migrantów.
A teraz zastanówmy się, dlaczego na to wszystko przyzwala Łukaszenka?
Najprostsze wytłumaczenie to tzw. gra służb. Należy pamiętać, że cała propaganda antybiałoruska to autorstwo strony polskiej. Utrzymujemy media, które głoszą antyrządowe tezy. I to strona polska dąży do objęcia obszaru Białorusi całkowicie bezsensownymi sankcjami, które doprowadziły do tego, że wymiana handlowa między Polską a Białorusią wzrosła w 2021 o 40% w relacji do roku poprzedniego. Jak widać, biznes nie słucha propagandy PIS, a pieniądz nie ma narodowości. Ale to nie wszystko….
Wreszcie dochodzimy do sedna: dlaczego w tytule tego artykułu jest „szwedzki stół”?
Bo podaliśmy cały nasz wojskowy system komunikacji „na tacy” Rosjanom, którzy odkryli, że nie stosujemy żadnego szyfrowania. I jesteśmy rozpracowani do szeregowca – osoby, struktury, dowodzenie, zarządzanie, logistyka, itd.
Kiedy kryzys migracyjny na granicy się skończy?
Wtedy, gdy Łukaszenko zakończy budowę terminali rozładunkowych „Jedwabnego Szlaku” na terenie Białorusi, tak aby Polska nie miała szans zbudować swoich. Wtedy będzie potrzebny spokój na granicy, aby firmy z Europy Zachodniej i z Chin, mogły spokojnie i swobodnie prowadzić wymianę towarową. A Polska będzie jedynie krajem, w którym miliony ton towarów rozjadą nasze drogi i torowiska.
Jak w tym kontekście nie nazywać pisowskiej polityki zagranicznej DYPLOMATOŁĘCTWEM?
Piotr Chmielowski
Przewodniczący Nowej Demokracji TAK
foto:paczka-wiedzy.pl