11 listopada obchodzimy najważniejsze święto państwowe – Narodowy Dzień Niepodległości. Święto, które powróciło do kalendarza w 1989 roku, po symbolicznych, częściowo wolnych wyborach z 4 czerwca, które zapoczątkowały wyjście Polski spod dominacji komunistycznego Związku Radzieckiego.
Przez ponad 20 lat nie potrafiliśmy zrobić z tego dnia wielkiego świętowania, jak choćby Amerykanie. Owszem, były biało-czerwone flagi na ulicach miast czy w oknach mieszkańców, tradycyjne smutne składanie kwiatów pod pomnikami wielkich Polaków i…. właściwie nic więcej nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Chociaż nie! Od początku mieliśmy Bieg Niepodległości w Warszawie, który zazwyczaj wkurzał kierowców. Kolejne ekipy rządzące nie miały pomysłu, żeby w świętowanie wciągnąć Polaków, szczególnie młodych. I winne nie były nawet grille, bo przecież w listopadzie są one raczej już pomyte i pochowane. Pojawiały się również regionalne obchody w dużych miastach, jak Wrocław czy Gdańsk. To wszystko.
Zmiany zaszły w XXI wieku. Tylko czy takich zmian oczekiwaliśmy? W wyborach 2005 roku do władzy doszły dwie partie prawicowe, wywodzące się z jednej matki, czyli rządzącej w drugiej połowie lat 90-tych ubiegłego stulecia AWS. Można powiedzieć, że to takie partie-córki Akcji Wyborczej Solidarność, które obiecując Polakom wspólne rządy i sielankowe życie, bezapelacyjnie wygrały wybory. Sielanka zakończyła się, kiedy obie partie pobiły się o stołki próbując stworzyć większościowy rząd koalicyjny. Polacy kolejny raz zostali oszukani i rozpoczął się podział obywateli na tych z PiS i tych z PO, który trwa do dziś i stał się tak mocno spolaryzowany, że jedna połowa Polaków nienawidzi tę drugą połowę, tylko za to, że popierają którąś z tych partii. Kto w tej wojnie plemion myślał o jakimś tam Narodowym Dniu Niepodległości? Potem było już tylko gorzej. Nadal biegano z wieńcami od pomnika do pomnika. A po „oficjałkach”, co najwyżej politycy udawali się na jakieś rauty czy imprezy dostępne tylko dla wybranych. Oczywistym też było, że jedni nie mogli składać kwiatów z drugimi, bo to nie wypada. Nawet jak za komuny leżeli na jednym styropianie.
Świętem zainteresowały się rosnące w siłę środowiska nacjonalistyczne, nazywające same siebie nomen – omen narodowymi. Początkowo było to po kilkadziesiąt, kilkaset osób, najczęściej nie ukrywających swoich poglądów. A każdy marsz kończył się rozróbami. W 2010 roku, do marszu dołączyły środowiska kibicowskie z całej Polski i doszło do największych chyba starć z policją. Tradycyjnie też płonęła tęcza na Pl. Zbawiciela, która kojarzyła się uczestnikom marszu tylko z „homosiami”, choć nigdy nie było takiego zamiaru w pojawieniu się tęczy w tym miejscu. Do marszu „dołączały” też grupy lewicowe wspierane swoimi oddziałami gotowymi do walki na ulicach. Kończyło się to tradycyjnymi świątecznymi zadymami, podczas których niszczono mienie wspólne i prywatne Polaków. Płonęły samochody, niszczono wiaty autobusowe, etc.
Politycy mędrkowali w mediach po każdej zadymie. Nie zrobiono nic, żeby to święto połączyło wszystkich Polaków. A może o to chodziło?
Może taki marsz był im potrzebny do jeszcze większej polaryzacji społeczeństwa? No dobra, może coś tam próbowali. Wywodzący się z PO prezydent Komorowski w kontrze do marszu niepodległości zaproponował imprezę z czekoladowym orłem. Za to politycy PiS uciekli ze swoim świętowaniem do Krakowa, gdzie Jarosław Kaczyński mógł przy okazji odwiedzić grób brata.
Z roku na rok było tylko gorzej. Nie ma sensu pisać o przedstawicielach nazistowskich partii z Europy, skandalicznych hasłach wznoszonych przez uczestników, paleniu flag UE czy innych państw z jednej strony i wychodzących im naprzeciw przedstawicielach organizacji lewicowych, nierzadko wzmocnionych skrzydłem bojówki. Wszystko to sprawiało wrażenie, że politycy przyjęli taki pomysł na „świętowanie”, szczególnie kiedy do władzy doszedł PiS i postanowił wprowadzić zapis tzw. imprezy cyklicznej, co skrzętnie wykorzystało Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”.
Nie inaczej jest w tym roku. Obie strony sporu robią wszystko, żeby marsz się odbył lub żeby marszu zakazać. Marsz utracił status imprezy cyklicznej, po nielegalnym przemarszu i burdach w ubiegłym roku. Sądy wszelkich instancji zakazały jego organizacji w roku bieżącym. Jednak władza totalna znalazła wyjście, aby mógł się on odbyć. Marsz otrzymał charakter imprezy państwowej. Proszę jednak nie mylić tej zagrywki z decyzją o uczestniczeniu w nim polityków władzy totalnej. Oni tradycyjnie zwieją do Krakowa. Niestety jest więcej niż pewne, że zakończy się to kolejnym niszczeniem Warszawy i burdami, za które jedni będą obwiniać drugich. Przykre, bo mogło to być piękne święto wszystkich Polaków. Spieprzyliście nawet to!
Spieprzyliście nam Narodowe Święto Niepodległości panie i panowie politycy!
Artur Górczyński
Wiceprzewodniczący Nowej Demokracji TAK
foto: gov.pl