Jesteśmy obecnie na finiszu XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. To wydarzenie organizowane jest co pięć lat przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina we Współpracy z Filharmonią Narodową, niemalże nieprzerwanie od 94 lat.
W tej edycji (co istotne – przez pandemię COVID-19 przesunięta z poprzedniego na bieżący rok) kolejny raz mogliśmy odkrywać na nowo muzykę Chopina w wykonaniu młodych (bo urodzonych w latach ’90 -’04), światowej klasy pianistów – co nie było wyłącznie okazją dla Filharmonii do wymiany fortepianu na nowego Steinway’a (sic, jak ja im zazdroszczę budżetu na ten instrument!), co godziny ponownego odkrywania koła – co w tym przypadku wydaje się niesamowitym przeżyciem per se.
Światowa klasa konkursu i biorących w nim udział wykonawców jest niezaprzeczalna.
Jury stanowi zaś kolebkę najwybitniejszych z wybitnych znawców, teoretyków i wykonawców muzyki Chopina. Osobiście przejmująco prawdziwym dla mnie było każde wykonanie reprezentującego Japonię Hayato Sumino; spośród Polaków zaś przemawiały do mnie interpretacje Szymona Nehringa. Oboje niestety odpadli w 3 etapie. Do finału zaś przeszła ostatnia z trójki moich faworytów: reprezentująca Rosję i Armenię Eva Gevorgyan, za którą mocno trzymam kciuki w trwającym właśnie finale.
Paradoksem tego konkursu jest system oceniania, gdyż jak można oceniać artystów praktycznie doskonałych? Laik rzekłby, że w kolejnych etapach wykonania dzieliły wyłącznie niuanse. Słuchając tych wystąpień (tutaj muszę dodać, że często były one niesamowitym i pięknym przez swoją naturę tłem czynności dnia codziennego) nie zdarzyło mi się usłyszeć nietrafionych dźwięków czy odbiegających przebiegów dynamicznych od tych dobrze nam znanych z innych prezentacji dzieł Chopina. Podobnie – każdy z biorących udział fortepianistów był mistrzem chopinowskiego legato, gdyż tego od swoich uczniów wymagał sam mistrz i tego od wykonujących jego utwory wymaga jego muzyka.
Tak samo, jak bardzo ciężko porównywać dwie recytacje tego samego wiersza, gdzie każda pauza, tempo, głośność, swoisty przekaz emocjonalny – wręcz wysokość i długość każdego słowa są zapisane przez autora, tak też ciężko porównywać np. – lekko licząc – kilkanaście wykonań etiudy gis-moll z op. 25 nr 6.
Jury konkursu nie ma zasadniczo „klucza”, gdyż ciężko oceniać tak profesjonalne wykonania wyłącznie według obiektywnego schematu. Konkurs ten stanowi więc kompromis będący przedmiotem poruszanego paradoksu; kompromis, którego efektem końcowym jest wybranie tego artysty, który najbardziej żyje, rozumie i tętni Chopinem; kogoś, kto będzie miał całe swoje życie na zarażanie innych swoją duszą przesiąkniętą muzyczną miłością do Chopina. Co więc w tym paradoksalnego? Uważam, że najwięcej problemów i sprzeczek Jury, a to związanych z promowaniem do następnej rundy, ukazuje się na samym początku konkursu – eliminacje i I etap – i to bynajmniej nie ze względu na liczebność uczestników (w tej edycji mówimy o – sic! – liczbie 502 osób z całego świata!), ale ze względu na dopuszczalne limity swobody granic (nad)interpretacji dzieł Chopina. Osobiście uwielbiam eliminacyjne perełki, rzucające zupełnie inną świeżość i powiew na tę muzykę ale jednocześnie jestem pewien, że Jury musiało o tych artystów sprzeczać się najdłużej. Tym bardziej otwartym, liberalnym członkom – co odważniejsze wykonania musiały wzbudzić organoleptyczny orgazm muzyczny; ci drudzy zaś, klasyczni i napompowani romantyczną dostojnością, doznawali organoleptycznej nienawiści i zatrzymania akcji serca.
Z pełną świadomością piszę o tym Konkursie właśnie dziś, przed wysłuchaniem pierwszego koncertu finałowego. Nie wiem, czy wygrany/na będzie moim, w pełni subiektywnie wybranym/ną zwycięzcą/czynią. Chciałem sporządzić ten tekst, niezależnie od wyniku i emocji opartych na przebiegu i wyniku samego konkursu. Nie jestem melomanem jak kato-moher wyborcą pisu; muzykę Chopina lubię i szanuję, jednak z należytym umiarem. Granice tego umiaru wyznacza i – na pewien czas – zaspokaja trzytygodniowy maraton jego muzyki.
W tym miejscu życzę Państwu, byście poświęcili chwilę i wysłuchali koncertu zwycięzcy/czyni. Z pewnością będzie to przeżycie niezwykłe, wręcz mistyczne.
Żałuję wręcz, że moje obowiązki zawodowe nie pozwoliły mi wskoczyć w swój Black Tie, by przeżyć te emocje bezpośrednio w Filharmonii Narodowej. Wsłuchajcie się Państwo – bez względu na polityczne sympatie i antypatie – w dźwięki polskości, tęsknoty, miłości i wiary w lepsze jutro. I z tą myślą Państwa pozostawiam.
Jakub Janik
Koordynator OW 12
Nowa Demokracja TAK
foto: evagevorgyan.com